Rankingi

Ranking albumów: Tom Petty

W ciągu 40 lat Tom Petty nagrał 16 studyjnych albumów – 13 z zespołem The Heartbreakers i 3 sygnowane własnym nazwiskiem. Zapoznanie się z nimi wszystkimi zajęło mi siedem lat; nie mam zwyczaju od razu rzucać się na dyskografię danego artysty, wolę ją sobie dawkować. I tak ostatnią płytę przesłuchałam wczoraj, a dziś w pierwszą rocznicę śmierci Petty’ego prezentuję mój spis tytułów od najsłabszego do najlepszego.

16. „Southern Accents” (1985)
Uwaga, to miał być concept album nawiązujący do muzycznych korzeni Petty’ego. To jak do tego doszło, że za każdym razem kiedy go słucham, zadaję sobie pytanie: co tu się stało?! Współpraca z Davem Stewartem, ½ duetu Eurythmics, zaowocowała w 9 przydługich pop(!)rockowych utworów przepełnionych kiczowatymi syntezatorami i dodanymi od czapy instrumentami dętymi. Gwoździem do trumny jest Tom śpiewający głównie w wysokich rejestrach. Cieszy mnie to, że po nim zespół powrócił na właściwe tory – w 1985 postawiłabym już na nich krzyżyk.
Ten jedyny: „Don’t Come Around Here No More” – psychodeliczne bolero z sitarem

15. „Long After Dark” (1982)
Ależ mnie zmęczył ten album! Piąty krążek TPATH jest mniej popowy od swojego następcy, chociaż nóż w kieszeni mi się otwiera za każdym razem gdy słyszę syntezator w „You Got Lucky” i męczą mnie jego proste refteny. Kompozycje jakie się tu znalazły nie robią na mnie wrażenia i nie ważne ile razy puszczę sobie „Long After Dark”, moja uwaga znika przy trzecim kawałku.
Ten jedyny: „Straight Into Darkness” – jedyny powód, dla którego warto przesłuchać album

14. „You’re Gonna Get It!” (1978)
Chociaż „You’re Gonna Get It!” to niemal bliźniak debiutu zespołu, to różnica między nimi jest widoczna. Przede wszystkim nie ma efektu wow, album brzmi jak zestaw odrzutów, a smakuje jak odgrzany kotlet. Co prawda „Magnolia” to zmarnowany potencjał na przebój, „Listen To Her Heart” wpada w ucho, a „Too Much Ain’t Enough” to petarda, ale koszmary takie jak „I Need To Know” czy „No Second Thoughts” zaniżają ocenę.
Ten jedyny: „Too Much Ain’t Enough”

13. „Let Me Up (I’ve Had Enough)” (1987)
Nagrane spontanicznie między trasami „Let Me Up” zostało zmieszane z błotem, zmiażdżone przez krytyków, a sam zespół się go wyrzekł i próbował wymazać z pamięci. Chociaż album momentami wydaje się być niedopracowany, nie ma na nim nic odkrywczego, a eightiesowe brzmienie czasem budzi politowanie (intro „Runaway Trains” brzmi jak początek programu informacyjnego), to całość wydaje mi się zabawna i słucha się jej nieźle. A „It’ll All Work Out” i „Jammin’ Me” należą do najbardziej niedocenionych kompozycji zespołu.
Ten jedyny: „Jammin’ Me”

12. „Damn The Torpedoes” (1979)
Kamień milowy w dorobku grupy, jeden z najchętniej kupowanych albumów w 1979, album który zapewnił im rozgłos i… ich najbardziej przereklamowana płyta. Chociaż znalazły się tu przebojowe kawałki jak „Refugee” czy „Century City”, to zabrakło mi eksperymentów z brzmieniem jak w przypadku debiutu („Even The Losers” i „Don’t Do Me Like That” są tak nieambitnymi piosenkami, że to aż boli) . Całość jest po prosu przewidywalna, ot zwykłe rockowe granie.
Ten jedyny: „Louisiana Rain” – nigdy nie zrozumiem, dlaczego nie wybrano go na singla

11. „Hard Promises” (1981)
Każdy z nas zna taki album, na którym to właśnie single są najgorszym ogniwem. W przypadku TPATH to jest właśnie ten album. Nie przepadam za rażącym swoim optymizmem „The Waiting”, wokalem Toma w „A Woman In Love” czy nudną balladą „Insider” ze Stevie Nicks. Wolę przeskoczyć te kawałki i puścić sobie rytmiczne „Nightwatchman”, niespokojne „Something Big” czy rock’n’rollowy standard „Kings Road”.
Ten jedyny: „Nightwatchman”

10. „Full Moon Fever” (1989)
Pierwszy solowy album Toma nafaszerowany jest jego wizytówkowymi przebojami jak „Free Fallin’” czy „Runnin’ Down a Dream”, ale to chłodniej przyjęte single „A Face In The Crowd” i „Yer So Bad” są jego najciekawszymi momentami. Reszta piosenek nie dorównuje singlom – chociaż wpadają one w ucho i brzmią fajnie podczas podróży autem, to za często do nich nie wracam.
Ten jedyny: „A Face In The Crowd” – hołd dla Roy’a Orbisona

9. „Echo” (1999)
Pod koniec lat 90. Petty rozwiódł się, popadł w depresję i uzależnił się od heroiny. To powinno wystarczyć, by opisać atmosferę „Echo”, pierwszego studyjnego albumu TPATH po 8 latach przerwy. Krążek to przede wszystkim ponad pięciominutowe epickie kompozycje z długimi partiami instrumental  – „Swingin’”, „Echo” czy „One More Day, One More Night” można słuchać bez końca. Wadą płyty są powpychane między nimi krótsze i żywsze (weselsze?) kompozycje, które zaburzają jego harmonię i wydłużają czas trwania.
Ten jedyny: „Swingin’” – piosenka, którą mogłabym przesłuchać jako ostatnią w swoim życiu

8. „Mojo” (2010)
„Mojo” to jedyny album, któremu bliżej do bluesa niż klasycznego rocka. TPATH przedstawili ten gatunek na różne sposoby – z pazurem („I Should Have Known It”), tanecznie („Jefferson Jericho Blues”), zmysłowo („Lover’s Touch”), na surowo („Taking My Time”), łącząc go z reggae („Don’t Pull Me Over”)… Gdyby nie czas trwania płyty (15 utworów z czego dwie najdłuższe kompozycje znalazły się na samym początku), to słuchanie całości od deski do deski byłoby czystą przyjemnością.
Ten jedyny: „The Trip to Pirate’s Cove” – dedykowane zmarłemu basiście Howiemu Epsteinowi

7. „Hypnotic Eye” (2014)
Ostatni studyjny album grupy był ich jedynym 1. w USA, a dla mnie jedynym, na jaki miałam okazję czekać. Chociaż przepaść między debiutem fonograficznym grupy, a „Hypnotic Eye” liczy 38 lat, to zespół udowodnił, że wciąż ma zapał do grania, a Petty talent do pisania dobrych piosenek. Album łączy w sobie młodzieńczy wigor („American Dream Part 2”), niepokój („Fault Lines” oraz „Shadow People”) jak i dystans oraz nostalgiczne spojrzenie w przeszłość („Full Grown Boy”, „Sins of My Youth” ).
Ten jedyny: „Shadow People” – czyżby pożegnalny kawałek?

6. „The Last DJ” (2002)
„The Last DJ” jest najszczerszym albumem w dyskografii Petty’ego, który skrytykował przemysł muzyczny oraz nastawione jedynie na zyski gwiazdy rocka. Chociaż krążek spotkał się z mieszanymi recenzjami, ja chętnie do niego wracam. Zadziorne kawałki jak „When a Kid Goes Bad” czy „Joe” kontrastują z łagodniejszymi „Dreamville” i „Like a Diamond”; nie zabrakło też rockowych epopei takich jak „Money Becomes King” i „Can’t Stop The Sun”. Smaczku dodają radiowe wstawki.
Ten jedyny: „Money Becomes King”

5. „Highway Companion” (2006)
Niech Was nie zmyli rockowy pazur pierwszego utworu. Na trzecim solowym albumie Petty’ego na pierwszym planie słychać gitarę akustyczną, która nadaje kompozycjom rozmarzony klimat. Warto zasłuchać się w zestaw uroczych ballad m.in. „Square One” i „Damaged By Love”. Tytuł mówi sam za siebie – „Highway Companion” to dobra płyta na samochodową wyprawę, ewentualnie na rozkoszne leżenie na hamaku.
Ten jedyny: „Night Driver”, idealne na nocną przejażdżkę po opustoszałym mieście

4. „She’s The One” (1996)
To jest ta płyta, którą wczoraj słuchałam rzutem na taśmę. W 1996 Tom Petty podjął się skomponowania ścieżki dźwiękowej do komedii romantycznej „Ta jedyna” Edwarda Burnsa. Ze względu na charakter albumu często się go pomija w biografiach muzyka, a szkoda. Większość utworów, które się tu znalazły pochodzi z sesji do „Wildflowers”, a chętnie usłyszałabym na studyjnym albumie „Grew Up Fast” czy „Hung Up and Overdue”. Całość urzeka swoją łagodnością i dojrzałością, czyli to co lubię u Petty’ego najbardziej.
Ten jedyny: na chwilę obecną „Walls (Circus)”, jedna z najlepszych piosenek TP ever

3. „Into The Great Wide Open” (1991)
Mam do niego duży sentyment, gdyż to mój pierwszy album grupy i moja pierwsza recenzja na blogu; osiągnął też umiarkowany międzynarodowy sukces. Ósma płyta TPATH to nie tylko emitowane przez MTV „Learning To Fly” i „Into The Great Wide Open”, ale i antywojenne „Two Gunslingers”, surowe „All Of Nothing” czy romantyczne „Built To Last”. Większość kompozycji ma radosny, słoneczny wydźwięk. Polecam tę płytę każdemu, kto chciałby zacząć swoją przygodę z twórczością zespołu.
Ten jedyny: „Into The Great Wide Open” – piosenka, która zmieniła moje życie

2. „Tom Petty and The Heartbreakers” (1976)
No i jest debiut, o którym wspominałam już tysiąc razy. To album jakich w drugiej połowie lat 70. ukazało się wiele – nie jest odkrywczy, ale za każdym razem słucham go z nieukrywaną ekscytacją. Żaden utwór nie znalazł się tu przypadkowo. Nie sposób nie docenić bluesowego „Breakdown”, urzekającego lovesongu „The Wild One, Forever” i najbardziej niedocenionej piosenki w dorobku grupy czyli „Luny”. Bez dwóch zdań mój ulubiony album.
Ten jedyny: „Luna”

1. „Wildflowers” (1994)
Znajomo brzmiący tytuł?* Drugi solowy album Toma Petty’ego składa się z ‘naturalnego’ materiału pozbawionego syntezatorów, sampli czy innych technicznych ulepszaczy. To również najbardziej dojrzały album w dorobku artysty; cechują go łagodne kompozycje oparte głównie na gitarze akustycznej, czasem jest bardziej rockowo, czasem słychać smyczki. Czas nie ma tu znaczenia – 15 kompozycji broni się same, a „Hard On Me” i „Cabin Down Below”, za którymi nie przepadam, nie zakłócają całości. W 2015 miała ukazać się reedycja z materiałem, który trafił do szuflady; fani wciąż na niego czekają.
Ten jedyny: nie da się

 

*jeszcze rok temu ten blog nazywał się Wildflowers

Wszystkie wpisy o Tomie Pettym.

5 myśli w temacie “Ranking albumów: Tom Petty

  1. Trochę wstyd, ale z Tomem Pettym nie mam za wiele wspólnego. Znam dwie, może trzy piosenki, nic poza tym, ale kiedyś postaram się nadrobić zaległości.
    Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam 🙂

    Polubienie

  2. Lubię Toma najbardziej z płyty, która u Ciebie na miejscu pierwszym. A „You Don’t Know How It Feels” to w ogóle moja ulubiona jego piosenka ever 😉

    Pozdrawiam i zapraszam na nowy wpis 😀

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz